Strona Wojciecha Sawickiego - www.sawicki.cc (kliknij tutaj)

Część pt: CAŁKIEM  PRYWATNE

 

Zawartość:

Fotografie rodzinne i historyczne

Życiorys zawodowy

Wspomnienia Płockie

Genealogia, dokumenty i inne teksty (na hasło). Linki

 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

        Trochę fotografii

Z rodzicami i młodszym bratem Tomaszem, Otwock 1945 r., oraz Rodzice - Halina i Franciszek, 1970 r. (Kliknij)

 

 

Jedyne szkolne zdjęcia jakie mam, to z wycieczki w klasie maturalnej do Żelazowej Woli w 1953 r.
Chodziłem do męskiej szkoły "Poniatówki", a w Utracie można jeszcze wtedy się było kąpać, nawet nago,
a obok - to tak jeździło się do szkoły, dziś trudno w to uwierzyć.

 

 

Hala Gąsienicowa 1957 r. - Z kolegami z Wydziału - Wojtek, Klimek z bratem, Rekin, Jacek, Kazio, Zosia, Radek

A dziś trudno w to uwierzyć, że były czasy, że na Kasprowy chodziło się na piechotę

 

 Moja Vespa (1958-63 r.)

 

Z Ewą i Filipem (1970 r.)

 

Iza z Antkiem i Filipem (1980 r.)

 

USA 6 tygodni w 1976 r.

 

USA, Chicago 1987 r. Przed restauracją Kowalczyka, który poślubił Violettę Villas.
A samochód to Pontiac GP, 8 cylindrów w rzędzie, 5,5 litra pojemności. Palił 40 l/100 km

 

Hawaje 1990 r. - oficjalne, urzędowe powitanie na lotnisku;   A 90% światowej produkcji ananasów pochodzi właśnie z tych wysp i tak one rosną na plantacjach

 

Irlandia zachodnia wycieczka z Antonim - 2002 r. Klify mają po 200 m wysokości

 

 

Uwielbiam takie widoki, ale to już ostatnia moja wyprawa zagraniczna. Turcja 2006 r.
Tak napisałem otwierając tą stronę, nie planowałem, aż tu nagle, niespodziewanie, okazało się coś innego. Piza, kwiecień 2009 r.

 

 

 

Najpierw była Warszawa, gdzie się urodziłem, potem Otwock, okres okupacji i wysiedlenia, znowu Warszawa od 1952 r.
i dalej po studiach Płock, Puławy, Warszawa, Chicago, Warszawa, Włocławek, Płock,
a teraz tu ...

 

Otwarcie mojej wystawy suwaków na Politechnice Warszawskiej, 2005 r.

Od lewej: Wojciech Sawicki, Paweł Heinzelman, Zofia Caban, Antoni Sawicki, Nina Heinzelman, Piotr Heinzelman, Piotr Filip Sawicki i Joanna Iracka, Krzysztof Iracki, Jola Sawicka i Tomasz Sawicki i wnuczki Marianna i Zosia Sawickie.    (foto Zbyszek Pusłowski)

Marianka (2001 r.), Zosia (2003 r.) i Mikołaj (2007 r.)

 

Tak kąpią (w Anglii) mego wnuka. Straszne (!), to podobno nowa, najbezpieczniejsza zachodnia technologia, ale dziś (2015r.) już trochę wyrosłem

 

Antek i Ania, Irlandia 2006 r. Więcej o nich - kliknij  www.charton.cc i www.tenox.tc

Oryginalny amerykański szpitalny dokument narodzin,
z odciskiem stóp.

A 12 sierpnia 2012 r. urodził się

w USA kolejny wnuczek,

któremu nadano imię po obu pradziadkach

F R A N C I S Z E K

syn Ani i Antka

A to spotkanie następnych pokoleń Sawickich - sierpień 2013 r.

Zosia

Marianka

Joanna

Piotr Filip

i Mikołaj

 

 

Antoni

Franciszek

i Anna

 

 

Monika

Kinga

Maciej

(syn mego brata Tomasza)

i Ksawery

I to nie koniec ...

I znowu taki oryginalny amerykański dokument narodzin

Bo 20 kwietnia 2015 r. urodził się w USA
kolejny wnuczek, któremu nadano po pradziadku
 imię -
M I C H A Ł - syn Ani i  Antka

Wojciech Sawicki

Życiorys zawodowy (do publikacji na 50-lecie rozpoczęcia studiów na Politechnice Warszawskiej)

 

      Dyplom (na zlikwidowanym już wydziale Budownictwa Wodnego) uzyskałem z dwuletnim opóźnieniem, jako jeden z ostatnich z naszego rocznika, w 1961 r., z wykorzystaniem ustawy o wznowieniu studiów, ale za to dorobiłem się później zaocznie tytułu ekonomisty (1964). Ukończyłem też pierwsze studium podyplomowe w zakresie komputerów (1973 - wtedy zwano to ETO), uzyskując nagrodę ministra za nowatorski pomysł drukowania na komputerze Odra tabulogramu w postaci mapy Polski (a wtedy wydruk wyglądał jak z maszyny do pisania - literkami i wierszach i Wisła oznaczona była literą W, a Odra literą O). W trakcie otwierania przewodu doktorskiego na Wydziale Zarządzania (temat dotyczył kalendarza jako narzędzia pracy) musiałem opuścić kraj i żałuję, że nie udało mi się uzyskać dyplomów trzech uczelni. Zostały badania i liczne publikacje.

     Do osiągnięć zawodowych zaliczam przede wszystkim rolę jaką odegrałem w konstruowaniu i budowie wszystkich (ok. 100) ciśnieniowych zbiorników kulistych na gaz w Polsce oraz trochę przypadkowy udział w stworzeniu w 64 r. systemu rozliczeń materiałowych w budownictwie, który z powodzeniem przetrwał w wielu przedsiębiorstwach do dnia dzisiejszego. W 1966 r. zwyciężyłem w konkursie ogłoszonym przez KC i Trybunę Ludu ''Od Projektu do efektu'' pisząc na temat koncepcji usprawnienia procesu inwestycyjnego. Poruszony przeze mnie problem absurdalnego premiowania tylko za ilość TON zyskał zapewne dzięki Sekretarzowi KC Jaszczukowi, wręczającemu nagrody, szeroki rozgłos i stał się zaczątkiem tzw. lekkiego budownictwa stalowego. Z ciekawszych historii piętnastu lat pracy w Mostostalu wspominam nieudaną propozycję wymyślonego w 76 r. ogólnopolskiego hasła „Nie malujemy na szaro”. Sprawa nie uzyskała akceptacji KC ...  , a mój upór przyniósł mi przykre konsekwencje, z rozstaniem z Mostostalem włącznie, ale za to poziom mojej świadomości politycznej został ugruntowany. Dziesięcioletni późniejszy okres pracy w Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego, Techniki i Nauki wbrew obiegowym opiniom był dla mnie czasem niezmiernie satysfakcjonującym. Wiem, że w jakiś tam sposób przyczyniłem się do rozwoju budownictwa, tzw. lekkiego budownictwa stalowego, wprowadzenia ścian osłonowych i dociepleń, do szerokiego wprowadzenia aluminium i do rozwoju branży przechowalnictwa rolno-spożywczego, a w szczególności wdrożenia seryjnej produkcji metalowych silosów i chłodni.

     Ze spraw pozazawodowych, poza tą kolekcją suwaków logarytmicznych, na pierwszym miejscu muszę wymienić stworzenie nowego kalendarza imion. Dla wielu osób może to być niezrozumiałe, ale jeszcze w latach studenckich stałem się autorem bardzo wielu kalendarzy i miałem możliwość wprowadzenia do nich nowych dat imienin. W ten sposób w kalendarzach znalazła się między innymi Aneta, Maja, Wioletta, Maryla, Marlena, Klaudia oraz Sobiesław, Bartosz, Lech, czy Mieszko (!) - których nigdy nie było i nawet Ronald, a z naszego podwórka studenckiego Biruta i Radzisław, nie mówiąc już o Bohdanie. W sumie wprowadziłem ok. 70 znanych, ale nie drukowanych do tej pory imion (czytaj O imionach w kalendarzach - kliknij tutaj).

   Praca zawodowa

1958-61 - Towarzystwo Naukowe Organizacji i Kierownictwa - redaktor kalendarzy

1962-77 - Przedsiębiorstwo Mostostal - m.in. kierownik budowy zbiorników kulistych w rafinerii w Płocku, gł. technolog budowy Zakładów Azotowych w Puławach, a po wypadku samochodowym kier. Dz. Techniki w Przedsiębiorstwie w W-wie

1977-87 - Ministerstwo Nauki  Szk. Wyższego i Techniki - gł. Specjalista (3/4 etatu)

1987-92 - Pobyt w USA (emigracja polityczna). Praca w drukarni amerykańskiej

1992-98 - Własny zakład poligraficzno-wydawniczy ("Tenox")

 

   Praca poza zawodowa

- Od 1957 do dziś - autor kalendarzy Teno, TIK, Ewa i wielu innych (patrz "galeria"), do której to pracy wciągnął mnie Ojciec. Nie licząc kalendarzy mam ponad 150 publikacji o charakterze popularno-naukowym (spora część w prasie polonijnej), o bardzo zróżnicowanej tematyce. Od dawnego Przekroju (imiona) do Gazety Bankowej, gdzie muszę się pochwalić tekstem na temat kredytów i opracowanym prostym wzorem pozwalającym na obliczanie odsetek przy spłatach ratalnych. Ze wstydem informuję, że ani jeden artykuł nie dotyczył spraw związanych z budownictwem wodnym. Wydałem książkę z pogranicza religioznawstwa. Przyznaję, że ta aktywność "twórcza" w znacznym stopniu wpłynęła na niepowodzenia w życiu prywatnym, choć tłumaczę sobie, że to było akurat na odwrót.

- 1982-87 - równolegle z pracą w MNSzWiT, działalność w formie pierwszej w powojennej Polsce prywatnej firmy reklamowo-wydawniczej Tenox (zwycięstwa w dwóch pierwszych konkursach na najładniejszy kalendarz ścienny wydany dla  Polmotu - 1985 i 86 r)

 

     Nie mogę też nie wspomnieć założonego w 59 r. turystycznego klubu „Klakson”. To parę lat radości dla jego członków, wiele trwających do dziś przyjaźni i sporo małżeństw w nim skojarzonych, w tym 4 wśród kolegów z naszego rocznika.

 

     Teraz pozostały już wspomnienia, wśród których do młodzieńczych wyczynów zaliczam jazdę motocyklem po krużgankach PW, zjazd na nartach żlebem z Przełęczy Świnickiej, 11 tysięcy kilometrów autostopem po Jugosławii i Włoszech (1958-59), a w latach już dorosłych w 1976 r. objazd autobusem przez 6 tygodni z laską w ręku całych Stanów Zjednoczonych (w USA byłem dosłownie wszędzie, łącznie później z Hawajami). To było moje stare marzenie, przerwane wypadkiem w 1965 r., po którym mam protezę stawu biodrowego. 

     Nie mam wątpliwości, że wybrany kierunek studiów był trochę pomyłką, której jednak nie żałuję i która przyniosła mi ciekawe wielowątkowe życie. Wymienić jeszcze muszę swoje zbieractwo suwaków logarytmicznych dokończone z pomocą zakupów dokonanych za granicą przez syna Antoniego. W 2007 r. moją kolekcję liczącą około 200 suwaków podarowałem Muzeum Politechniki Warszawskiej (to jedyna taka ekspozycja na świecie). Uzupełniam ją dalej i cały czas oczekuję na eksponaty od kolegów jak i od czytających ten tekst (czytaj - fotografie  kolekcji suwaków - kliknij tutaj).

   Praca społeczna

Współorganizator Autostopu (jeszcze w Tygodniku Dookoła Świata - 1958) i pierwszego w Polsce Campingu, współzałożyciel Oddziału Międzyuczelnianego PTTK w W-wie, 1961-65 - członek ZG PTTK. Jestem dumny z posiadania Złotej Odznaki PTTK

 

   Życie rodzinne

2 i 1/2 x żonaty, 2 synów: Filip i Antoni - obaj zawodowi komputerowcy oraz wnuki: Marianna, Zosia i Mikołaj oraz Franciszek

 

   PS.  O kolegach - Jerzy Szporko narażając swoje życie uratował mnie od śmierci w Tatrach przy zejściu z Kościelca w 1960 r. Nigdy potem nie spotkaliśmy się, więc tą drogą składam Mu wyrazy wdzięczności.

---------------------

 

   Uzupełnienie 2010 r. - Zwycięstwo (piękny skuter) w konkursie Onetu - Absurdy Drogowe. To tematyka, której w ostatnich latach poświęciłem wiele wysiłku, może nie długo to opiszę. To może i choroba psychiczna to uzdrawianie Kraju, ale po 4 latach walki doprowadziłem do poprawienia 117 znaków w Warszawie, a błędne wskazania do Terespola skorygowano dopiero po prośbie o interwencję skierowaną do samego Putina. I ta działalność związana z kredytami - stworzenie wzoru na obliczenie odsetek i oprocentowania, książka Analiza Kredytu - czyli jak się nie dać oszukać, no i światowa nowość - Suwak logarytmiczny - kredytowy, do obliczania odsetek i oprocentowania. Myślę, ze dożyję i pochwalę się tu doprowadzeniem do korekty Ustawy i wprowadzenia normalności w kredytach w Polsce (lichwa, grabież, brak nadzoru), co prezentuję na stronach www.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Odznaczenia "niepaństwowe", odznaki, medale pamiątkowe. (Te państwowe są z tyłu - na hasło)

Po lewej stronie od dołu - medale pamiątkowe budowy Trasy Łazienkowskiej, Zamku Królewskiego i Reaktora atomowego Maria w IBJ Świerk.
Powyżej od góry medal nadawany przez Polonię Amerykańską, bezpartyjnym (!) Polakom odwiedzającym USA w Rocznicę 200-lecia Konstytucji.
Dalej odznaki zakładowe (Mostostal), sportowe i turystyczne - turystyki kwalifikowanej, przewodnickie, honorowe, w tym Złota Odznaka PTTK.

                                    Poniżej - odznaczenia ostatnie 2009 i 2012 r.

 

 

 

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 MÓJ  PŁOCK

 Wojciech Sawicki

Praca na konkurs „Wspomnienia Płockie”.  Sierpień 2006 r.

Godło: „PANTA RHEI”

Dlaczego Płock? 

Do Płocka przyjechałem w marcu 1962 roku. Studia na Politechnice Warszawskiej skończyłem wprawdzie trzy lata wcześniej, ale nie było mi w głowie podejmowanie pracy w zawodzie. Zmusiła mnie do tego dopiero sytuacja rodzinna.

 Moja narzeczona, studentka slawistyki, pochodziła z domu gdzie panował wielki kult inżynierski. Były tu postacie wybitne, o których wydawano książki, na mnie więc, zajmującego się turystyką i pracującego na ćwierć etatu przy redakcji kalendarzy, patrzono krzywo i z dezaprobatą. Wprawdzie jako współtwórca organizacji autostopu, założyciel pierwszych campingów, członek ZG PTTK, czy instruktor narciarski i kierownik obozów studenckich wzbudzałem zaufanie, ale to nie było to. Myśląc o ślubie trzeba się było ustatkować i podjąć pracę w zawodzie.

 Po długich konsultacjach, w tym rozmowach ojca z zaprzyjaźnionym dyrektorem departamentu budownictwa przemysłowego w Ministerstwie Budownictwa, wybór padł na Płocką Petrochemię i firmę Mostostal. Po pierwsze to początek ogromnej inwestycji, a wiadomo, że duża sztandarowa budowa dawała gwarancje dobrej praktyki i wejście w środowisko, po drugie Mostostal Warszawski był renomowaną firmą o profilu pokrywającym się z moimi zainteresowaniami konstrukcjami stalowymi, a po trzecie Płock był blisko Warszawy, gdzie się urodziłem i mieszkałem całe życie, no i miał charakter regionu turystycznego. Kiedyś w jakimś wierszu napisałem: "Miała być Solina, gdyby nie dziewczyna", bo pracę dyplomową miałem na temat konstrukcji stalowych zapór wodnych i ciągnęło mnie tam, ale Bieszczady to straszny szmat drogi.

 A więc Płock

Ciężko przerażony utratą wolności, potrzebą rannego wstawania, nieznajomością środowiska i warunków pracy, przemarznięty blisko trzygodzinną jazdą rozklekotanym autobusem, znalazłem się na dworcu PKS, mieszczącym się wówczas na Nowym Rynku, obok Teatru. I od razu pierwsze spotkanie. Weseli, szczęśliwi Marcin i Hanka Zalewscy, małżeństwo, o rok młodsi absolwenci mojego wydziału. Zachwyceni pracą i życiem w Płocku pokazali mi jak się dostać na Białą. Pobrali się jeszcze w czasie studiów, tutaj pracowali w Hydrobudowie. (Po latach z Hanką spotkaliśmy się w Ministerstwie Nauki, Szkolnictwa Wyższego i Techniki, gdzie oboje przepracowaliśmy ponad 10 lat). Humor mi się trochę poprawił, bo jechałem tu jak na zesłanie. Przed Dyrekcją natknąłem się po chwili jeszcze na Kazia Kokoszczyńskiego (Petrobudowa), a jak się potem dowiedziałem, pracowało tu około 15 kolegów z Politechniki. Wielu z nich związało się z Płockiem na stałe, jak np. spotkany Kazimierz (później wieloletni dyrektor kilku przedsiębiorstw ogólno budowlanych, rzeczoznawca i biegły sądowy). Nie wiedziałem o tym, bo zajmując się po studiach zupełnie czymś innym, straciłem wszelkie kontakty.

 Samopoczucie i poczucie bezpieczeństwa wróciło do normy, tym bardziej, że w Mostostalu, będącym wówczas jeszcze „Kierownictwem Grupy Robót” przedsiębiorstwa Warszawskiego, spotkałem się z niezwykle miłym przyjęciem, zupełnie odmiennym od sztywnego nastroju panującego w centrali na ul. Brackiej w Stolicy. Motorem tej przyjaznej i niemal rodzinnej atmosfery był bez wątpienia, żyjący i mieszkający do dziś w Płocku, dyrektor Wacław Brynk.

 W Płocku pracowałem 3 lata. Po uruchomieniu pierwszego etapu Petrochemii i otrzymaniu z rąk Władysława Gomułki Srebrnego Krzyża Zasługi w 1965 roku, zostałem oddelegowany na budowę Zakładów Azotowych w Puławach na stanowisko Głównego Technologa Budowy. Po niecałym roku, jadąc samochodem w delegację służbową do Płocka uległem ciężkiemu wypadkowi samochodowemu, na po raz pierwszy położonym poprzedniego dnia asfalcie z Petrochemii Płockiej. W przeciągu godziny na tym eksperymentalnym odcinku pod Sochaczewem zginęły 3 osoby, a 15 było ciężko rannych. W południe wojskowy czołg zerwał nawierzchnię. Wypadek spowodował trwałe inwalidztwo i uniemożliwił mi dalszą pracę w terenie. Bardziej na poważne było mi zająć się moimi kalendarzami, które zacząłem redagować pomagając ojcu jeszcze w czasie studiów (Teno, TiK, Ewa i inne). Przyjeżdżałem tu jednak często, zarówno służbowo, nawet pracując później w Ministerstwie Nauki, jak i na wczasy w okolice Łącka. Zżyłem się z tym miastem bardzo mocno, to przecież miejsce mojej pierwszej przygody zawodowej, pierwszej samodzielności i dorosłości.

I w końcu stała się rzecz prawie niewiarygodna. Po wielu latach, w grudniu 2005 roku, kupiliśmy sobie z żoną nowoczesne mieszkanie w Płocku na Podolszycach i tu mamy zamiar spędzić swą starość. Wybór tego miasta opierał się niewątpliwie na sentymencie do tego miejsca, ale też wynikał z sytuacji rodzinnej. Nie chciałem mieszkać w swoim starym mieszkaniu w Warszawie, a mam w tym mieście dwóch synów, żona nie chciała Włocławka, gdzie mieszkaliśmy ostatnio przez kilka lat i gdzie mają swoje domy dwaj jej synowie. Wybór padł po środku. Wszędzie blisko i jesteśmy szczęśliwi.

 Petrochemia 1962 r.

 Zastałem ogromną pustą przestrzeń z gęstą siatką betonowych dróg. Pamiętam jak mi tłumaczono, że to chluba tej inwestycji, że to tak pierwszy raz, bo normalnie na wielkich budowach jest straszne błoto, w których tonie sprzęt i ludzie. Tu było zupełnie luksusowo. Za to z dzisiejszego punktu widzenia niewiarygodne jest to, że pakamery dla ludzi i narzędzi robotnicy musieli budować sobie sami z dostarczanych desek, papy i innych materiałów. Brygady które były przenoszone z innych budów przyjeżdżały z własnymi barakowozami, ale nowe zespoły zdane były tyko na siebie. Zapamiętałem też, że bardzo dobrze funkcjonował transport autobusowy i że z dojazdami nie było kłopotów. Wspominam za to przerażający brak zaplecza gastronomicznego. Podstawowym moim pożywieniem była kiełbasa i bułki kupowane poprzedniego dnia na mieście, które najczęściej spożywałem w trakcie wizytacji prowadzonych robót. Okoliczności temu sprzyjały bo nadzorowałem budowę ciągnących się kilometrami estakad magistralnych i rurociągów w muldach. Wielkość tej pustyni była porażająca. Budowa „w górę” dopiero się zaczynała.

 W terenie często spotkać można było zające i kuropatwy, które kłusownicy łapali w butelki z odbitym dnem wciśnięte w śnieg. W lecie powróciły sławne na cały kraj bociany. Kilka ich gniazd jeszcze stało nienaruszonych i były one symbolem budowanego kombinatu. We wszystkich gazetach, w telewizji, gdy tylko relacjonowano postęp robót w Petrochemii zawsze były bociany.

 M2

 Moja firma Mostostal Warszawski, mająca w organizacji Mostostalu symbol „M2”, z którego to w dwa lata później wyodrębnił się samodzielny Mostostal Płock, była już tu dobrze zadomowiona. Prowadzony był montaż zbiorników cylindrycznych przeznaczonych do magazynowania materiałów płynnych, w tym przede wszystkim ropy naftowej i benzyn. Kierownikiem budowy był wspaniały człowiek, jeden z filarów Mostostalu, postać o zupełnie fascynującym życiorysie – Adam Smoktunowicz, ojciec znanego obecnego senatora, adwokata Roberta Smoktunowicza. Z Adamem spotykałem się później na budowach Zakładów Azotowych w Puławach i we Włocławku. Następnie przez wiele lat kierował on robotami Mostostalu na terenie Zachodnich Niemiec.

Mostostal – który w swojej pełnej nazwie miał określenie – Przedsiębiorstwo Konstrukcji Stalowych i Urządzeń Przemysłowych, był firmą jak nazwa wskazuje, wytwarzającą i montującą konstrukcje stalowe, w tym głównie hale i zbiorniki magazynowe, oraz montującą urządzenia. Ponadto Mostostal, a tego typu przedsiębiorstw na terenie kraju było kilka, podejmował się transportu ciężkich urządzeń, oraz prowadził roboty antykorozyjne. Nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego tak broniono się przed betonem i nawet podlewki pod słupy czy maszyny wykonywał kto inny i to na zlecenie generalnego wykonawcy. Montaż rurociągów, szczególnie na tą skalę, nie był specjalnością firmy warszawskiej, przeto Zjednoczenie delegowało tu wielu ludzi z Mostostalu Będzińskiego, prowadzącego od lat takie prace. Był wśród nich późniejszy dyrektor Mostostalu Płock Bogusław Gibas. Na razie jednak głównym kierownikiem był wspomniany już Wacław Brynk.

Wacław Brynk, Dyrektor Gibas

 Wielce zasłużony w budowie Petrochemii Wacław Brynk, przyjechał tu jako jeden z pierwszych, jak bardzo wielu, z budowy Nowej Huty, gdzie w tym okresie kończono inwestycję. Organizował i prowadził oddział warszawskiego Mostostalu, a po jego przekształceniu w samodzielne przedsiębiorstwo płockie, był aż do wieku emerytalnego jego wice-dyrektorem. Pamiętam Go jako dobrego człowieka, niezmiernie skromnego, oddanego sprawie i nie dbającego o własne interesy. Gdy go spotkałem przed paroma laty na ulicy, powiedział mi: „Jak widzisz nie dorobiłem się nawet samochodu i mieszkam cały czas w starym mieszkaniu przy Kolegialnej”. Trochę zrobiło mi się żal tego człowieka dobrze już po 80-tce, ale trzymającego się doskonale. A mieszkaliśmy w tym samym bloku, z tym, że moje mieszkanie miało status hotelu zakładowego. To sąsiedztwo wiązało się z częstym „wzywaniem” mnie w charakterze czwartego do brydża, a przez to większą prywatnością.

 Dyrektor Brynk był w okresie naszych kontaktów człowiekiem trochę jowialnym, niezmiernie często żartującym, przy czym jego żarty i powiedzenia miały najczęściej podtekst związany z seksem. Czasami było to nawet żenujące. Nie miał charakteru kaprala i wszystko, nawet wyrzucenie kogoś z pracy za jawne przestępstwo odbywało się na zasadach perswazji. Być może później, po nastaniu rządów twardej ręki Dyrektora Gibasa, trochę musiał się zmienić. Obaj dyrektorzy różnili się między sobą w sposób absolutnie skrajny.

Zaś dyrektor Bogusław Gibas był człowiekiem, którego charakteryzowały dwie cechy - złośliwość i zarządzanie w szczegółach w roli majstra czy brygadzisty. Musiał wiedzieć i znać wszystko. Na zebraniach pytał o konkretny spaw jakiegoś tam rurociągu na jakiejś krzyżówce i szczerząc zęby dowodził publicznie, że się nie wie co jest na budowie. Generalnie rzecz biorąc jednak opinię o sposobie jego rządów trzeba wydać pozytywną, choć współżycie z nim było trudne. Umiał utrzymywać dyscyplinę. Listy obecności pracowników umysłowych o godzinie 7:05 trzeba było podpisywać w jego obecności na jego biurku, sprawdzał też osobiście obliczenia większych wypłat akordowych płac pracowników fizycznych czy też dokumenty drogowe używanych samochodów. Muszę przyznać, że całe późniejsze życie zawodowe pamiętałem i może w jakiś tam sposób wzorowałem się na takim sposobie zarządzania, spotykając się często z poważnymi zarzutami i pretensjami podwładnych.

 Z Dyrektorem Gibasem wytrzymałem rok. Bawiłem się w całkiem prywatną działalność naukową. Badałem odkształcenia spawanych blach zbiorników kulistych w zależności od kształtu szczeliny przygotowanej do ich łączenia i technologii spawania. Płockie zbiorniki były pierwszymi w Polsce i byłem dumny, że mogłem być kierownikiem ich budowy. Zdobyte tu doświadczenie spowodowało, że miałem do czynienia ze wszystkimi później wykonywanymi zbiornikami kulistymi w kraju. Teraz chciałem udowodnić projektantom niewłaściwość przyjętego rozwiązania, które powodowało, że blachy w miejscu spawanych styków się „zapadały” tworząc wklęśnięcia (myślę, że po ponad 40 latach eksploatacji tych zbiorników można się do tego przyznać). Oczywiście zamontowane czujniki i moją działalność zauważył Dyrektor Gibas i zrobiło się piekło. Zapamiętałem później wypowiedziane w 4 oczy słowa przez Dyrektora Brynka: „Wojtuś – na Ciebie chyba nigdy nikt w życiu nie krzyczał”.

 Obraziłem się jednak na dobre i postanowiłem odejść i pojechać na budowę zakładów azotowych w Puławach, dokąd mnie w tajemnicy przed Płockiem namawiał mój macierzysty Mostostal Warszawski, tu byłem cały czas „na delegacji”. Ponieważ nie chciano o tym słyszeć załatwiłem sobie wezwanie na 3-miesięczny obóz wojskowy. W Wojskowej Komendzie Rejonowej wzbudziłem sensację zgłaszając się na ochotnika, dostając w zamian możliwość wyboru czasu i miejsca – a więc lato i lotnisko w Babich Dołach pod Gdynią. Interwencje na szczeblu Ministerstwa nie pomogły. Po powrocie było to samo, oferowano mi mieszkanie co było istotne, bo w najbliższym czasie planowałem zawarcie związku małżeńskiego. Pomógł mi dopiero dyrektor Koźmiński ze Zjednoczenia Mostostal (zjednoczenie = branżowa jednostka nadrzędna) i argumentacja, że jak mogę tu przywieźć żonę, gdzie przez 3 lata byłem kawalerem. Zrozumiano.

Eugeniusz Hryniewicz

Chciałem przypomnieć jeszcze jedną osobę, której opisana historia może byś świadectwem epoki. To jeden z tak zwanych „Wielkich”, jedna ze sław Mostostalu. W czasie wojny jako jeniec radziecki, pochodzący ze Lwowa, pracował na dźwigu portowym w Murmańsku, przy rozładowywaniu konwojów amerykańskich. To rzecz mało znana, ale udział tych dostaw, skrzyń ze słoniną i całych kompletnych fabryk zbrojeniowych, przysyłanych nawet łączne z betonowymi fundamentami i prefabrykatami do produkcji, niewątpliwie zaważył na losach wojny. Produkcja czołgów ruszyła w miesiąc po dostawie, a przy montażu tej fabryki zdobył wiedzę i doświadczenie 19-letni wówczas Hryniewicz. Może się wydawać, że tamten okres historii nie wiąże się z zakresem konkursu, ale musimy zdać sobie sprawę z tego, że do Płocka w latach 60-tych przyjechało i tu się osiedliło na stałe wielu „bezdomnych” Polaków wysiedlonych z Kresów Wschodnich. Do nich należał też wspomniany Wacław Brynk. Badania w tym zakresie byłyby ciekawe i pouczające.

 Bezpośrednio po wojnie Hryniewicz ożenił się w Krakowie, ale zaraz potem został kierownikiem budowy mostu w Toruniu. Później były inne budowy, Nowa Huta i całe życie w delegacji. Miał żonę, o której mówił bardzo ciepło i którą kochał i dwóch synów. Pracował i zarabiał wyłącznie dla nich, widując się z nimi raz na kilka miesięcy. Zbliżały się imieniny żony. Wziął kilka dni urlopu i w czwartek po południu szczęśliwy pojechał z całą masą prezentów. Pamiętam, odwoziłem go na autobus, potem z Warszawy czekał go nocny pociąg do Krakowa. Miał wrócić we wtorek rano. W sobotę przed południem, ze zdumieniem spotkałem go na budowie (były to lata, że wszystkie soboty były „pracujące”). Wiesz, powiedział, w czasie obiadu przy drugim daniu spojrzałem na zegarek, a potem na rozkład pociągów i już wiedziałem, że muszę wrócić.

 Myślę, że takie sytuacje spotykały bardzo wielu ludzi żyjących latami w delegacji. Sam z resztą to czułem na sobie. To nie konflikt w domu czy zła atmosfera, ale przyzwyczajenie do swobody i jednocześnie poczucie odpowiedzialności za pozostawioną robotę. Mówi się zawsze o marynarzach, w ostatnich latach o emigrantach zarobkowych, wtedy to najczęściej dotyczyło budowniczych wielkich inwestycji. Tysiące rodzin na tym cierpi.

 Trochę wspomnień z budowy

Pisałem o drogach, gastronomii, transporcie, barakowozach i bocianach. Teraz więcej o tamtych czasach. Był to niewątpliwie ostatni okres epoki kamiennej w polskim budownictwie. Wiem, że trudno w to dziś uwierzyć, ale do dyspozycji były tylko dźwigi samochodowe Star i Tatra o udźwigach 3,5 i 5 ton. Cały montaż wież i urządzeń prowadzony był przy użyciu zapomnianych już dziś Derricków. Były to maszty stalowe wykonane w konstrukcji kratowej, stawiane przegubowo na specjalnej płycie. Maszty były pochylone i roztraczane kilkoma linami, a u góry posiadały zespół bloczków z liną prowadzoną do wciągarki, najczęściej ręcznej. Derrick był przesuwany po placu budowy. Takim masztem montowałem nawet suwnice w warsztatach inwestora koło bramy Nr 2, gdzie początkowo była siedziba Mostostalu. Ciężki samojezdny sprzęt pojawił się w Polsce dopiero za parę lat i przyspieszył montaż o kilkaset procent.

Obarczony świadomością z tamtego i późniejszego okresu praktyki budowlanej, dziś z przerażeniem patrzę przez okno mieszkania na Podolszycach, na budowany biurowiec PERNu, gdzie taki drogocenny samojezdny żuraw samochodowy Grove stoi już nieruchomo ponad pół roku, za co wszyscy płacimy w cenie benzyny. Kiedyś i to po wykłóconej decyzji Zjednoczenia przyjeżdżał taki sprzęt tylko na parę godzin i jechał dalej. Czasy się zmieniły ...

 A czy ktoś dzisiaj uwierzy, że kolana rurociągów i to tych wielkich średnic, wykonywane były metodą chałupniczą na budowie. Odcinki rur napełniano piaskiem, rozgrzewano na palenisku i wyginano na specjalnym stelażu ciągnąc ręczną wciągarką linową. A czy zdajemy sobie sprawę, że nie były u nas  wtedy znane szlifierki wysokoobrotowe, a podstawowym narzędziem był palnik. Dwa lata po wyjeździe z Płocka brałem udział w rozmowach kontraktowych na budowę przez Mostostal największego na świecie (42 m średnicy) zbiornika kulistego w Berlinie Zachodnim. Niemcy postawili warunek, że nie mogą być używane palniki gazowe tylko szlifierki z tarczami tnącymi. Nasza reakcja była trochę kompromitująca. Zbiornik jednak zmontowaliśmy.

 Budowa Petrochemii w latach 1962-65 była średniowiecznym rękodziełem, a sukces w pierwszym rzędzie należy zawdzięczać wiedzy i sprytowi brygadzistów. Nie tylko jednak o sprzęt chodziło. To była epoka przedelektroniczna, epoka suwaka i sumatora – tzw  kręciołka. By wytrasować z wymaganą dokładnością krzywą cięcia blach dla zbiornika kulistego musiałem używać tablic logarytmicznych.

 Absurdalne też były zasady rozliczeniowe. Jedno się „zaliczało”, co innego nie do tzw przerobu. A od tego zależał fundusz płac pracowników fizycznych i premia. Czasami trzeba było namówić inspektora nadzoru by „podpisał” materiał znajdujący się (lub nawet jeszcze nie) na magazynie, a czasami tego funduszu było za dużo, jak w wypadku napełniania wież pierścieniami ceramicznymi i można się było podzielić z inną budową. Generalnie w organizacji Mostostal plan i premia zależały od ilości wykonanych robót liczonych w tonach. Wszystkie sprawozdania miesięczne zawierały podstawową rubrykę – tony, na kilogramy więc musiałem przeliczać montowane rurociągi w muldach i na estakadach. Tak zwane lekkie konstrukcje stalowe stały się zasadne dopiero po latach, bo również od ilości ton nagradzany był projektant.

 Cenniki robót  ustalane były centralnie, a gdy zdarzało się że materiał był droższy niż w kosztorysie bo zarządzono jakiś tam „opust”, budowa była deficytowa, co nie miało większego znaczenia. Pojęcie zysku praktycznie nie istniało, z tym że w takich przypadkach rozliczenie dawało i premie zatwierdzało Zjednoczenie. Przecież Państwo było jedynym właścicielem zarówno Inwestora jak i Wykonawcy.

 Dobrze, że te czasy minęły i dobrze, że pomyślano o zapisaniu wspomnień dla potomnych. Jakże często mówi się o montażu bloków kamiennych w piramidach nad Nilem, przyszła pora i nie będzie to nadużyciem, gdy o montażu wież i ciężkich urządzeń w latach 60-tych ubiegłego wieku, z użyciem masztów (Derricków), czyli tą samą technologią co w starożytnym Egipcie, będziemy mówić w tych samych kategoriach.

 Kiedy podjęliśmy z żoną decyzję o zamieszkaniu w Płocku, odwiedziłem swój Mostostal i okazało się, że już nikt z moich znajomych tu nie pracuje. No cóż, ja wtedy byłem najmłodszy, niedługo po studiach, przykro, ale tak to już musi być. Panta rhei – wszystko płynie, wszystko przemija.

Pochodnia

 To było moje wielkie przeżycie. Przybiegł brygadzista, że montowana w całości, pierwsza na kombinacie pochodnia, zahaczyła się o konstrukcję wystającą z fundamentu. Podniesiona maksymalnie na co tylko pozwalał dźwig, wisiała pod kątem 80 stopni. Wyżej nie dało się jej unieść, a ruch w bok groził poważną katastrofą. Pochodnia opierała się o wysięgnik żurawia i go wyginała. Zawieszona była nieco powyżej środka swojej ciężkości, tak więc znacznie wystawała ponad ramię dźwigu. Operator uciekł z kabiny. Z wielkim ryzykiem trzeba było po prostu porozcinać zakleszczone u dołu elementy jej kratownicy. W każdym momencie mogło nastąpić tąpnięcie i upadek całości, razem z dźwigiem. W końcu się udało, ale pochodnia została skrócona o około metr. Jest niższa, z tym że nikt się o tym nie dowiedział. Często widzę jak do dziś pracuje, a niesolidność i nieuczciwość się już przedawniły.

Brygadziści

 Dość prędko zorientowałem się, a było to dla mnie wielkim zaskoczeniem, że brygadziści (mówię o Mostostalu) reprezentowali tak niezwykle wysoki poziom, zarówno ogólny jak i techniczny. Na nich, opierała się praca. Zaborowskiemu, Bielakowi, Brzezińskiemu czy innym wystarczyło dać dokumentację i resztę załatwiali już sami. Zaskakiwała mnie ich motywacja do pracy i zdolności organizacyjne, a brygady miały po 20 osób i więcej. Potem okazało się, że niektórzy z nich mają wyższe studia czy przeszłość na kierowniczych stanowiskach, co bardzo skrzętnie ukrywano. Byłem w kilku ich willach czy segmentach w Warszawie i zobaczyłem jak luksusowo żyją. Do pracy fizycznej zmuszały niektórych wyroki, zła przeszłość polityczna, no i zarobki obliczane akordowo, w znacznej mierze zależne od nich samych. Ale z całym przekonaniem trzeba powiedzieć, że im się to należało, niezależnie od tego, że była to przecież epoka dyktatury proletariatu. Po trzech latach pracy zarabiałem 3.500 zł, to było bardzo dużo, a oni, ta elita robotnicza, często ponad 10.000 zł. Dla brygadzistów, a było ich wielu, miałem ogromny podziw i wielki szacunek. Pozostali w mej pamięci jako wspaniali i najważniejsi ludzie. Piszę o tym, bo może kiedyś historycy i socjologowie wykorzystają tą opinię.

  Sabotaż

Budowa była dla mnie Wielką Sprawą, byłem dumny że kraj nasz rośnie i że ja w tym uczestniczę. Wychowany zostałem w duchu patriotyzmu i nie przypuszczałem, że może być inaczej. A jednak. W czasie prób czy rozruchu rurociągów magistralnych znajdowano w nich włożone niewątpliwie celowo różne przedmioty, w rurociągach asfaltu, mających większe średnice, były to nawet podkłady kolejowe. Prokuratura musiała mieć jednak jakieś instrukcje, by sprawy tego typu tuszować. Tak było przynajmniej do czasu zakończenia pierwszego etapu budowy, potem wyjechałem. Nawet śmiertelny wypadek robotnika spawającego bezpośrednio na drodze elementy dla rurociągów zlokalizowanych w sąsiadującej „muldzie”, zakwalifikowano jako wypadek drogowy i nikogo z nadzoru nie oskarżono. Ta „łagodność” przyczyniała się do tego, że okoliczne wioski zaczęły się „rozwijać” wykorzystując materiały z Petrochemii. Pojawił się np. las masztów pod anteny radiowe i telewizyjne, robione z rurek grzewczych. Rur zamontowałem na swojej budowie około 150 kilometrów, więc dopuszczalny „ubytek” 3% to kilometry. Z rozliczeniem materiałowym nie było problemu, bo też podchodzono do tego dość liberalnie, a prosty protokół zawiadamiający o kradzieży załatwiał sprawę.

 Wycieczka

Jako wieloletni działacz turystyczny poczuwałem się do obowiązku „poruszenia towarzystwa”. Przyszło lato i zorganizowałem 3-dniową wycieczkę do Trójmiasta. Chętnych było na dwa autokary. Problem pojawił się już przy wyjeździe, bo wesołych pijaczków nie sposób było pozbierać i zapakować. Jeszcze gorzej było z rozlokowaniem ludzi na nocleg, a zupełnie zaskakujące dla mnie było wielkie i powszechne niezadowolenie z jakości wynajętych kwater. Do dziś to pamiętam i nie mogę tego zrozumieć. Na zwiedzanie Gdańska i portu zgłosiła się połowa, kilka osób wracało do Płocka we własnym zakresie. Więcej wycieczek już nie organizowałem.

 Do swojej przegranej zaliczyć muszę to, że nie udało mi się wzbudzić zainteresowania decydentów i sponsorów do budowy wyciągu narciarskiego na skarpie wiślanej. Pomysł taki trafił na dobry grunt w Puławach. Sceptyków zapraszam do odwiedzenia tego wyciągu w pobliskim Kazimierzu Dolnym. Myślę, że do dawnego projektu powrócę, a teraz znajdzie on szersze poparcie Płocczan. Czasy się zmieniły i powszechne stało się sztuczne naśnieżanie stoków jak i ich wykorzystywanie w okresie letnim, dawne kontrargumenty utraciły swoją moc.

Poruszyłem poprzednio problem alkoholizmu. Nie chcę o tym pisać bo jako abstynent mogę być nie obiektywny, trzeba sobie tylko zdać sprawę z tego, że bardzo wiele osób, które przyjechało do Płocka, to wykolejeńcy, którzy szukali miejsca gdzie indziej, mając problemy w dotychczasowej pracy. To była reguła na wielkich budowlach socjalizmu. Od bardzo wielu ludzi będących całe życie na delegacjach słyszałem jednak, że Petrochemia lat 60-tych jest miejscem gdzie problem alkoholu był marginalny i że to nie jest to co na przykład było w Nowej Hucie.

Wyszogród

Przychodzi mi na myśl pewne zabawne wspomnienie. W pierwszym roku jeździłem do Warszawy na każdą niedzielę autobusem PKS. Odjazd w sobotę o 13 i około 15-to minutowy postój na rynku w Wyszogrodzie, 10 metrów od narożnego baru, do którego natychmiast większość przemarzniętych w zimie pasażerów rozklekotanego Sana się udawała. I tu widok był niezapomniany. Na długim barze stało rzędem kilkadziesiąt już nalanych kieliszków. Czekano na ten autobus. Minęło 40 lat, a ja mam wciąż to przed oczami.

Moje drzewo

 Po roku kupiłem sobie samochód. Piękny, czarny, 10-letni Opel Olimpia-Rekord. Najgorsze, że zarejestrowałem go w Płocku dostając tablice z literami TE, co jednoznacznie oznaczało, że to samochód prywatny i z województwa, a nie z Warszawy. Takie auta mogli mieć tylko tępieni „badylarze”. Będąc w stolicy, zatrzymywano mnie do kontroli po kilka razy dziennie. Gdy wyjaśniałem kim jestem, wszystko było w porządku.

 W lecie 1964 r. jadąc ulicą Teatralną, w połowie drogi między dawnym Domem Turysty PTTK a placem Narutowicza, wpadłem w dziurę na jezdni i łamiąc sworzeń zwrotnicy zatrzymałem się na drzewie, robiąc w nim sporą wyrwę. Miasto bez oporu pokryło dość znaczne koszty naprawy samochodu. Rosły tam w tym czasie 4 wielkie drzewa, do dziś pozostało jedno – to moje, a ten widoczny do dziś ślad na jego pniu, to jeszcze jedna pamiątka pozostawiona przeze mnie w Płocku, poza zbiornikami kulistymi, estakadami i rurociągami magistralnymi oraz pochodnią w Orlenie.

 Antoni Rogucki

 Kończąc moje wspomnienia nie sposób pominąć Dyrektora Roguckiego, wielkiego budowniczego Polski powojennej, kierującego odbudową Wrocławia, potem budowniczego Nowej Huty, od 1962 naczelnego Dyrektora Petrobudowy. W łatwym do odnalezienia w internecie pięknym o Nim artykule (naprawdę wartym przeczytania) pominięto jednak jedną kwestię. Antoni Rogucki, z wykształcenia architekt, był przed wojną sportowcem, mistrzem zapasów. To było widać z daleka, emanowała z niego wielka siła, podanie ręki porażało. W czasie największej zimy chodził po dworze w samej białej koszuli i takiego go tysiące ludzi zapamiętało. Nie zapomnę jak kiedyś rano jadąc do pracy był wypadek i utworzył się wielki korek. Bezpośrednio za mną, na ul. Dobrzyńskiej (wtedy była to jedyna droga do Petrochemii), za Winiarami, przed skrętem na Zglenickiego, zatrzymał się służbowy samochód z Roguckim. Po paru minutach wysiadł i jak zwykle tylko w koszuli, mimo wielkiego mrozu, brnąc po kolana w śniegu, poszedł na piechotę w stronę Białej.

 Petropol

 Był rok 1965, budowano nowoczesny hotel - Petropol, jakże wyglądał okazale. Nie doczekałem się jednak jego otwarcia, pojechałem najpierw w podróż poślubną, a zaraz potem rozpocząłem pracę na budowie Zakładów Azotowych w Puławach, W czasie pierwszej delegacji do Płocka, gdzie próbowałem załatwić zamówienia kooperacyjne na elementy do rurociągów dla Puław, wykorzystując zaplecze tutejszego Mostostalu, postanowiłem zjeść obiad w Petropolu. Ze Zbyszkiem Sztabertem, głównym kierownikiem budowy Reformingu umówiliśmy się przed tą nową restauracją. I spotkała nas wielka niespodzianka. Stojący przed wejściem, na dworze, portier w jakiejś paradnej liberii, po prostu nas nie wpuścił. Wstęp tylko dla ludzi w krawatach – powiedział, my byliśmy w swetrach.

 Zwiedziłem wiele świata, byłem w wielu sławnych miejscach i restauracjach, ale tylko raz w życiu i to właśnie w Płocku, przytrafiło mi się, że mnie nie wpuszczono do lokalu.

 Indeks nazwisk (w kolejności wystepowania)

Marcin i Hanna Zalewscy, Kazimierz Kokoszczyński, Wacław Brynk,

Władysław Gomułka, Adam Smoktunowicz, Robert Smoktunowicz,

Bogusław Gibas, Stefan Koźmiński, Eugeniusz Hryniewicz, Zaborowski,

Bielak, Brzeziński, Antoni Rogucki, Zbigniew Sztabert.

 

To są właśnie ciśnieniowe zbiorniki kuliste, wizytówka kombinatów chemicznych, rozlewni gazu i elektrowni, w tamtych latach specjalność Mostostalu. Moja makieta (pomysł, projekt, nadzór) była pokazywana na wielu targach i wystawach zagranicznych. Zaginęła w Iraku.

 

A to te "moje", pierwsze w Polsce ciśnieniowe zbiorniki kuliste w Płocku, budowane z "wytłoczek" przycinanych na miejscu.
V=1000 m3 i 16 atm.

 

Pięknym całostronicowym tekstem Tygodnik Płocki odnotował moje osiedlenie się w Płocku w 2006 r.

 

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wyjaśnienie zagadki ze strony "Różnorodności". Dawniej do transportu materiałów sypkich takich jak cukier, mąka, kasza używano wyłącznie worków z grubo tkanej juty, lnu czy bawełny.  Te narzędzia - takie rurki ze stożkiem na końcu, służyły do pobierania próbek, co nie pozostawiało śladu użycia. Były one również narzędziem złodziei. Trochę dłuższymi rurkami w czasie wojny okradano transporty kolejowe, dostając się na bocznicach do worków nawet bez otwierania wagonów (przez szczeliny w drewnianych podłogach)

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Strona Wojciecha Sawickiego -  www.sawicki.cc

 Moja tablica nad wejściem do domu ???

 

L I N K I

http://www.mpw.pw.edu.pl/pdf/stycz6.pdf
Miesięcznik Politechniki Warszawskiej (str. 22-23)

O imionach w kalendarzach

http://download.ump.pl/ump//dane/sygnaly/01-2007.pdf
Sygnały Płockie na stronie 16
http://q4.pl/?id=17&news=107960
Włocławski Serwis Internetowy I
http://q4.pl/?id=17&news=109119
Włocławski Serwis Internetowy II
http://www.tnp.org.pl/aktualnosci3.htm
Towarzystwo Naukowe Płockie -poz. 2
http://www.ump.pl/main.php?cid=sygnaly&&news=1469
Serwis Urzędu Miasta Płocka

Suwaki logarytmiczne

 http://www.tnp.org.pl/aktualnosci4.htm
Towarzystwo Naukowe Płockie
http://www.muzeumkrosniewice.pl/czasowe.htm
Muzeum Kolekcjonerstwa w Krośniewicach
http://www.mpw.pw.edu.pl/pdf/paz5.pdf
Miesięcznik Politechniki Warszawskiej (str 14/15 informacja)
http://www.mpw.pw.edu.pl/pdf/stycz6.pdf
Miesięcznik Politechniki Warszawskiej(str. 22-23)
http://www.ump.pl/main.php?cid=sygnaly&&news=1534
Serwis Urzędu Miasta Płocka
http://download.ump.pl/ump//dane/sygnaly/07-2007.pdf
Sygnały Płockie (str. 25)
http://www.warszawa.pl/stara/news/view,6079.html
Serwis Urzędu Warszawy
http://q4.pl/?id=28&g=611&iz=15&nx=60
Włocławski Serwis Internetowy – Wagi/Suwaki
http://festiwal.icm.edu.pl/2007/program/w2309.htm
Festiwal Nauki 2007 r.